Dzisiaj wybory do sejmu. Miałem nie głosować, ale Żunia [Elżbieta Barszczewska] namówiła mię, żebym jednak poszedł. Poszedłem i wrzuciłem kartkę z napisem: „nieważny”. Z tego, co widziałem, słabe zainteresowanie wyborami. Mają teraz wyniki stosunku swego do obywateli.
Warszawa, 6 listopada
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1939, Warszawa 1995.
Trzeci dzień wojny. Jak błyskawicznie szły wypadki […]. Musiałem przerwać, bo nalot samolotów. Nic ważnego – cztery bomby. […] Noc. Ciemno. Wleczemy się po różnych wertepach. Wreszcie przyjechaliśmy. Nikt się nami nie interesuje. Nikogo nic nie obchodzi. Mały bałagan. Nic dziwnego – mobilizacja. Kładę się na jakieś łóżko i staram się usnąć. Rano zaczyna się przyjmowanie nas. Dostaję się do oddziału nadwyżek, ale już po południu zostaję odesłany na służbę podoficera służbowego dywizjonu.
Warszawa, 3 września
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Ciągły ruch w kawiarni. Podaję dzisiaj w ogródku trochę, bo ładna pogoda. Z getta ciągle słychać kanonadę. Toczy się podobno regularna bitwa. Po pracy wracamy z Żunią do domu. Nad gettem olbrzymia łuna i dym. Olbrzymi pożar. Jestem potwornie przygnębiony.
Warszawa, 21 kwietnia
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
[…] to getto wisi dymiące. Nie mogę po prostu myśleć o niczym. Jestem tak przygnębiony, tak przybity, jak nigdy. I ten wstyd za poniewierane człowieczeństwo! Wyszedłem na chwilę z kawiarni do ogródka. Chmury czerwonego dymu buchają, niebo zasnute nimi, ponad tym krąży samolot i rzuca bomby. Co chwila huk i wstrząs. Tam giną ludzie. Zda mi się, że słyszę krzyk mordowanych… Nie, nie mogę.
Warszawa, 30 kwietnia
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Podobno wczoraj były jeszcze większe polowania na ludzi niż w środę. Pobrano ludzi na zakładników – dzisiaj mówili przez szczekaczkę czyli megafon. Jeżeli zginie jakiś Niemiec, co dziesiąty będzie rozstrzelany. Podali nawet nazwiska zatrzymanych. Bardzo przykro i ponuro zrobiło się w Warszawie.
Warszawa, 15 października
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Znów rozstrzeliwania, zabójstwa. Przechodziłem koło megafonu, czyli tak zwanej szczekaczki – znów podano nadzwyczajną odezwę komendanta SS policji i nazwiska nowej dwudziestki na rozstrzelanie. Przygnębienie i smutek mnie ogarnął.
Warszawa, 24 października
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Dzisiaj sylwester. Jakże daleko są te czasy, kiedy […] zaczynało się dzień z pięknymi projektami na wieczór. Teraz cisza. Żadnych projektów, żadnych zabaw. […] Cały dzień gnębi mię smutek. Żuni [Elżbieta Barszczewska] też nie ma. Przyszła dopiero po południu chora. Zacząłem pić no i naturalnie pod wieczór uzbierało się tego za dużo. Odprowadziłem Żunię do domu. Było już dawno po godzinie policyjnej. Ale jakoś szczęśliwie dobrnęliśmy. Potem poszedłem do Krysi Zelwerowicz. Tam witałem Nowy Rok. Właściwie nic nie pamiętam, bo zaraz się położyłem spać. Rano wstałem i pojechałem do Powsina. Tak przeszedł mi ten sylwester. Podle, jak i podły był ten ubiegły rok.
Warszawa, 31 grudnia
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
O godzinie szesnastej mamy z Elżunią [Elżbieta Barszczwska] akademię w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. […] Czułem się fatalnie. Sam mówię dużo utworów, a poza tym zapowiadam. W czasie akademii robię skróty, bo czuję, że nie wyciągnę. Mówię fatalnie. Mam niesmak. […] Ledwie skończyliśmy, już przyjechali po mnie na drugą akademię. Tam mówiłem lepiej, ale nadal czuję się fatalnie. Prosili, żebym bisował, odmówiłem, po prostu nie mogłem. Wróciłem przed chwilą do domu. […] W tej chwili obywatel Prezydent Bierut z sali Pompejańskiej z Belwederu mówi orędzie do narodu. Jak zawsze mówi świetnie. Potem mają być salwy.
Warszawa, 21 lipca
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1939, Warszawa 1995.
Dzisiaj niespodziewanie musiałem pojechać do Rady Państwa powiedzieć Odę do młodości Mickiewicza. Było wielkie przyjęcie wydane przez prezydenta [Bolesława Bieruta] dla zjazdu księży i działaczy katolickich Caritasu. Wielkie wydarzenie polityczne. Podczas kolacji zaimprowizowano koncert. Profesor [Henryk] Bereżyński grał Chopina, [Kazimierz] Poreda śpiewał, a ja mówiłem. Przeszło dwa tysiące ludzi w olbrzymiej Sali. Myślałem, że nie skończę. […] Ostatecznie wypowiedziałem i zdaje się z dużym przejęciem. Nastrój podniósł się bardzo. Jakiś ksiądz podniecony Odą zaczął przemawiać.
Warszawa, 30 stycznia
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Żałoba nadal trwa i jest olbrzymia. Nie spotkałem człowieka, który by nie był wstrząśnięty. Na godzinę dziewiątą trzydzieści pojechałem na wykłady do szkoły. W szkole cisza, powaga, spokój, młodzież zaciągnęła wartę przed popiersiem Stalina. Nareszcie jest jakieś skupienie, nareszcie czuć, że to jest wyższa uczelnia. Tak powinno być zawsze. Prowadziłem pokazową analizę wiersza Słowo o Stalinie Broniewskiego. Dałem im dużo materiału.
Warszawa, 7 marca
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Święto. Wstaliśmy wszyscy podnieceni, a szczególnie Juleczek. Idzie razem z nami na pochód. Mamy zaroszenie na trybunę. To znaczy ja idę razem z kolegami mówić na trybunie wiersze, a Elżunia [Elżbieta Barszczewska] jako widz. […] Dzień prześliczny. Ciepło. Słońce. Radość. […] Punkt dziesiąta przyjechał Bolesław Bierut. Przed nim Rokossowski i inni. Staliśmy z Juleczkiem o kilka kroków od nich. Co chwila zajeżdżało jakieś auto. […] Bolesław Bierut, obecnie premier, rozpoczął przemówienie, a potem ruszył pochód. […] Ja mówiłem fragment Majakowskiego ze Słonecznej chorągwi, fragment Ważyka Lud wejdzie do śródmieścia i na zakończenie pochodu koniec Słowa o Stalinie. Koło godziny piętnastej było po wszystkim.
Warszawa, 1 maja
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Rano o godzinie dziewiątej wyjechaliśmy razem z Elżunią i Juleczkiem na defiladę. Święto. Samochód postawiłem na Foksal. Przyszli Maćkowie i postanowiliśmy obserwować defiladę z kawiarni „Baj” na Nowym Świecie 44. […] Nudna ta defilada. Nie doczekaliśmy końca. […]
Na godzinę dwudziestą idziemy na przyjęcie do Prezydium Rady Ministrów. Po drodze zajechaliśmy do Kruczkowskich. Masę aut zdąża w tym samym kierunku na Krakowskie Przedmieście. Udało mi się dojechać do „Bristolu”. Postawiłem z boku samochód i pieszo poszliśmy na to przyjęcie. Znalazł się i Kreczmar J[erzy?], i Axer Erwin, i Daszewscy – razem zajęliśmy stół. Rozpoczęła się bardzo przyjemna zabawa. Na powietrzu, dobre jedzenie, dobre trunki, fajerwerki, masę ludzi, nastrój przyjemny.
Warszawa, 22 lipca
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
O godzinie dziewiątej trzydzieści pojechałem do SPATiFu, uzgodniliśmy to moje przemówienie dla Zelwera […].
Nie pojechałem na spektakl jubileuszowy. […] Postanowiłem pojechać na samą uroczystość jubileuszową. Trafiłem na przerwę przed czwartym aktem. Z Kruczkowskim Leonem poszliśmy oglądać wystawę w foyer poświęconą Zelwerowi, a kiedy zaczął się akt, poszliśmy do loży. Trzeba stwierdzić, że nudy na pudy, ale Zelwer ma dykcję pierwszorzędną. Trzyma się doskonale mimo kalectwa. Ludzi masę. Teatr wypełniony po brzegi.
Po spektaklu zgromadziliśmy się na scenie. W złotym wieńcu złote litery: 60 lat. Zelwer usiadł w foteliku przy stole. Dwa fotele i stoliczek ofiarowane od teatru. Masę kwiatów. Delegacje. Przy dźwiękach poloneza granego przez naszą orkiestrę idzie kurtyna do góry. Wszyscy wstają – brawa. Kiedy się uciszyło, zaczyna minister Sokorski. Dekoruje Zelwera Orderem Polonia Restituta I klasy. Duże odznaczenie. Szarfa i gwiazda. Mistrzem ceremonii jest Chmurkowski. Po ministrze Chmurek zapowiada mnie jako wiceprzewodniczącego SPATiFu. Zaczynam mowę: drogi, kochany nasz nauczycielu i wychowawco, kolego i mistrzu. Jestem spokojny, myśl dobrze pracuje, bellergal jednak dobrze robi. Wziąłem trzy pastylki.
To moje najdłuższe przemówienie, blisko dziesięć minut. Zelwer, widzę, jest zadowolony, a nawet w pewnym momencie, kiedy wyjąłem jego stary list do mnie sprzed dwudziestu dwu lat i zacząłem czytać, wzruszył się. skończyłem mocną kadencją – brawa – ucałowałem Zelwera […], po mnie zaczął przemawiać przedstawiciel związku. Potem Dąbrowski, a potem delegacje. […] Dowcipną laurkę z wierszykiem czytał Łapiński Stasio. Wreszcie przemówił Zelwer. Mówił doskonale, tylko strasznie długo. Blisko godzinę. Tym nas wykończył. Trzymał się świetnie. Nie zapomniał nikomu podziękować, wszystko składnie i z sensem. Tak jak dawny Zelwer. Uroczystość skończyła się po dwudziestej czwartej.
Warszawa, 16 lutego
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
[…] pojechałem na godzinę ósmą do kliniki. Jest przewiezienie zwłok z kostnicy do Teatru Polskiego. […]
Karawan trochę się spóźnił. Zabrali ciało i pojechaliśmy do Teatru Polskiego. Tam wnieśliśmy trumnę na foyer pierwszego piętra. Otek Axer wraz z Daszewskim udekorowali salę czernią. Na środku stało podium przykryte kirem, na nim trumna. Od góry okryta sztandarem biało-czerwonym. Przed trumną na poduszkach odznaczenia. […] O godzinie dziewiątej piętnaście stanęła pierwsza warta honorowa. Stanęli: Dulęba, Ćwiklińska, Adwentowicz, Brydek, Zelwer. O godzinie dziewiątej trzydzieści przyjechał [Wacław] Barcikowski z Rady Państwa, Sokorski, Wilczek, [Roman] Piotrowski, Balicki. Odbyła się dekoracja pośmiertna. I znów przykrość – zgłupieliśmy. Został odznaczony Komandorią z Gwiazdą – niżej niż Zelwer, niż Solski. A przecież o ile ich przewyższał swoją wspaniałą twórczością. […]
Po dekoracji rozmawialiśmy w gabineciku obok loży z Sokorskim w sprawie pogrzebu, akademii i zabezpieczenia rodziny. […]
O godzinie dwunastej trzydzieści stanąłem na warcie razem z Kuniną, Daszewskim, Szyfmanem, Wiercińskim, Grabowski, Csató. O godzinie trzynastej piętnaście znów nas postawili na warcie honorowej. Przyjechał premier Cyrankiewicz, [Jakub] Berman, [Edward] Ochab oddać hołd. O godzinie trzynastej trzydzieści teatr został zamknięty. Ludzie zgromadzili się przed teatrem. Trumna została zniesiona na dół i znów wzięliśmy na ramiona […]. Nieśliśmy przez westybul. Orkiestra opery grała poloneza Elegijnego Noskowskiego. Przed teatrem stało przykryte czernią podium. Złożyliśmy tam trumnę. Przemówił bardzo ładnie, wzruszająco Dziunio Wierciński, żegnając Leona od całego aktorstwa polskiego.
Po przemówieniu przy dźwiękach marsza Żałobnego Chopina trumnę wnieśliśmy do autokaru żałobnego. […] Porządek na cmentarzu wzorowy. Delegacje z całej Polski ze swoimi wieńcami już stoją w kondukcie. Zajeżdża autobus. Koledzy z Polskiego Teatru biorą trumnę na ramiona, potem niosą koledzy z Narodowego, potem z Państwowego Instytutu Sztuki, a potem znów my z prezydium SPATiFu.
Żałobna orkiestra gra. Stanęliśmy nad grobem. […] Rozdygotany byłem wewnętrznie. Kiedy delegacje zaczęły składać wieńce, wycofałem się znad grobu.
Warszawa, 29 marca
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Rano wstałem o godzinie dziesiątej i poszedłem do Rady Państwa na uroczystość dekoracji Solskiego. […] Szedłem pieszo do Sejmu, gdzie obok znajduje się teraz Rada Państwa. Punkt dwunasta zjawił się Solski. Są goście zagraniczni. […] Solski dostał Order Budowniczego Polski Ludowej. Najwyższe odznaczenie. Trzyma się doskonale. Dekorował go Zawadzki w asyście Cyrankiewicza i Bermana. […]
Wieczorem jubileusz. Bardzo uroczyście. Zaczęła orkiestra Filharmonii pod dyrekcją Rowickiego uwerturą z Halki. Potem czwarty akt Zemsty. Okropne widowisko. Dopiero teraz pokazało się, jakie to podłe przedstawienie. […] Solski grał zupełnie przyzwoicie. […] Okropnie jest w tym naszym teatrze. Wszystko się robi, żeby było jak najgorzej. Jakieś naprawdę tumany rządzą.
Po Zemście odegrała orkiestra mazura ze Strasznego dworu, a potem uroczystość jubileuszowa. Ze SPATiFu przemawia Brydek, ja jestem drugim delegatem. Najpierw przemawiał Sokorski, potem Brydek. Po przemówieniu Brydka przypiąłem Solskiemu odznakę SPATiFu. Potem zaczęły się sypać przemówienia. Nie chciało mi się stać na scenie, więc poszedłem na widownię. Najefektowniej przemawiał Łukianow, który na zakończenie klęknął przed Solskim. Zrobił to bardzo dobrze, po aktorsku. […] Bardzo mile mówiła madame Valentine Tessier – Francuzka. Solski odpowiedział znakomicie. Zakończył okrzykiem: niech żyje braterstwo między narodami, niech żyje pokój. Robiło to duże wrażenie. Niektórzy płakali. Przecie to stuletni człowiek.
Warszawa, 5 czerwca 1954
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Przed piątą byłem już u Ryśka Dobrowolskiego w alei Róż. Mamy razem jechać do Lublina. […] Jedziemy piękną tatrą Związku Literatów. Dzień piękny. Szosa lubelska wspaniała. […] W Lublinie od razu poszliśmy na trybuny. Stoją naprzeciwko trybuny rządowej. O godzinie dziesiątej zajeżdża rząd i całe Biuro Polityczne. Jest i Bułganin. Na lewo od trybuny rządowej korpus dyplomatyczny. Na dalszych trybunach masę znajomych. Rozpoczyna Bierut krótkim przemówieniem, potem defilada wojskowa, potem sportowcy, a potem szary tłum z transparentami. Orkiestra bez przerwy gra, okrzyki. Po godzinie staje się to nudne. Nogi bolą stać. Pić mi się chce. A tu wyjść nie można. Obstawa. Ledwo dotrwałem do końca.
Lublin, 22 lipca
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
O godzinie dwudziestej poszliśmy do Prezydium Rady Ministrów na przyjęcie z okazji Teatru Małego. Prezydent Bierut jak i premier Cyrankiewicz bardzo nas z Elżunią honorowali. Siedzieliśmy razem przy stole. Oprócz nas byli przy stole Paszenna, Gogolewa, Turczaninowa, Zubow, Cariow, Szatrowa, Michajłow ambasador z żoną, Ochab – jednym słowem sami najpoważniejsi. Dużo rozmawiałem z Cariowem, z prezydentem Bierutem, z Turczaninową. Po wyjściu gospodarzy rozpoczęła się zabawa na dobre. Orkiestra grała, poszliśmy w tany. Tańczyliśmy mazura. Tańczył Cariow, tańczył Annienkow. W ogóle szał. Gdzieś koło dwunastej w nocy rozeszliśmy się. Spacerkiem wróciliśmy do domu. Bardzo przyjemny wieczór.
Warszawa, 19 sierpnia
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.